Firma zawsze rodzinna

Tygodnik TEMI, w rubryce "Ludzie Sukcesu" zamieścił materiał, którego bohaterem jest prezes naszej firmy Stanisław Jarosz. Mówi o początkach przedsiębiorstwa, drodze do sukcesu i rodzinie.

Kiedy – jako dziesięcioletni chłopiec – rozwoził tradycyjne wędliny, wytwarzane przez ojca, zapewne nie marzył nawet o tym, że pół wieku później będzie stał na czele, założonej przez siebie firmy, zatrudniającej ponad pół tysiąca osób. Stanisław Jarosz, prezes zarządu Taurus sp. z o.o. , podkreśla, że sukces to przede wszystkim ciężka praca i wizja, o której urzeczywistnienie walczy się każdego dnia.

Taurus – zbudowany na tradycji

Byk z logo Taurusa to dziś rozpoznawalny znak, firmujący tradycyjne wędliny, a także wyroby garmażeryjne. Mieszkańcy południowej Polski kojarzą go z witryn sklepowych; znajduje się na barach, restauracjach i hotelach. Stanisław Jarosz zarządza dziś całą grupą. Dba o to, by szła z duchem czasu, odpowiadając coraz bardziej wymagającym gustom, jednocześnie nie zapominając o tradycji, z której wyrosła.

Przedsiębiorstwo Przemysłu Mięsnego w Pilźnie to dziś nowoczesny zakład, dobrze wyposażony, pracujący zgodnie z najostrzejszymi normami sanitarnymi i higienicznymi. To jednocześnie również własne punkty skupu żywca, pozwalające na produkcję, opartą o dostawy od lokalnych rolników. Tygodniowo Taurus przetwarza 100 ton mięsa i produkuje 120 ton wędlin. W oddziale Produkcji Garmażeryjnej w Tuchowie jest przygotowywanych 25 ton wyrobów – to słynne już i wielokrotnie nagradzane – pierogi, uszka, gołąbki i krokiety

- Dbam o to, by nasze zakłady były nowoczesne i dobrze wyposażone, jednak wszystkie wyroby produkujemy według własnych receptur, które zrodziły się zarówno z rodzinnej tradycji, jak i sugestii przekazywanych przez pracownice, pochodzące z naszego regionu. Pomimo mechanizacji, większość prac, zwłaszcza jeśli chodzi o wyroby garmażeryjne, jest wykonywana ręcznie – mówi prezes Stanisław Jarosz. – Wiem, że dziś życie płynie szybko. Szybko też jemy. Jednak tym bardziej staram się, by nasze produkty było zdrowe i smaczne.

Rodzinna firma

Prezes Stanisław Jarosz jest człowiekiem bardzo rodzinnym. Ceni też przyjaźń – zarówno prywatnie, jak i zawodowo. Od lat polega na sprawdzonej grupie współpracowników. Liczy także na najbliższą rodzinę.

Z żoną Wandą poznali się na weselu. Świetnie tańcząca, atrakcyjna blondynka od razu "wpadła mu w oko". Po jakimś czasie przypomniał sobie, że żonę o jasnych włosach wywróżyła mu kiedyś Cyganka. Od ponadczterdziestu lat tworzą dobraną parę. Pani Wanda jest także nieocenionym doradcą w biznesie. Bo ten pierwszy, który zakładali w przełomowym 1980 roku, był ich wspólnym pomysłem. I razem pracowali na sukces. Bywało różnie – czasem bardzo trudno. Były takie sytuacje, w których powodzenie całego przedsięwzięcia wisiało na włosku.

Tak jak wtedy, gdy – już w nowo wybudowanych pomieszczeniach w Pilźnie – zaczynali sprzedawać własne produkty. Kredyt, zaciągnięty w banku, trzeba było systematycznie spłacać. Zadłużenie nie mogło być odraczane w nieskończoność. A nowa firma jeszcze nie miała tylu klientów, by jej właściciele mogli spokojnie patrzeć  w przyszłość. Szansą stał się okres przed świętami Bożego Narodzenia w 1992 roku. Stanisław Jarosz, w nowym zakładzie w Pilźnie, przygotował niemal 30 ton towaru. Tydzień przed, przypadającą w piątek, wigilią wszystko było gotowe. Przez cały weekend i w poniedziałek nic się nie działo. Jaroszowie stracili nadzieję, kiedy we wtorek nad ranem zadzwonił stróż: panie Stanisławie, kolejka ma już pół kilometra – powiedział.

- Zarobiliśmy milion starych złotych – wspomina dzisiaj prezes Stanisław Jarosz. – Dokładnie tyle, ile mieliśmy oddać do banku. Gdybyśmy tego nie zrobili, musiałbym zamknąć zakład. Oddałem pieniądze i poszedłem się pomodlić. Do świąt zostały trzy dni.

Koniec lat 90. to kolejne decyzje, które gwarantowały rozwój. Kupno ubojni, zakładu w Pilźnie, a przede wszystkim zatrudnienie grupy fachowców, którzy razem z prezesem Jaroszem postawili na dynamiczny rozwój. Dyrektorzy: Waldemar Kluska, Paweł Szanduła, Lucyna Dudzik, Anna Kieć, Franciszek Blezień, Fryderyk Kapinos, Paweł Rachwał oraz księgowa Alicja Zając tworzą mocny trzon firmy.

Dzisiaj jej ważną częścią, oprócz żony, są także dzieci prezesa Stanisława Jarosza. I już – także ich rodziny.
Marcin urodził się w 1984 roku. Magdalena przyszła na świat trzy lata później. Dumny tato do dziś wspomina wspólne wyjazdy nad polskie morze, kiedy maluchy bały się jeszcze zimnej wody Bałtyku.

Dzisiaj oboje są dorośli. Ukończyli tarnowskie szkoły średnie i krakowskie uczelnie wyższe. Syn, poszedł wprost w ślady ojca. Tak jak on kiedyś – swojego taty Jana, o którym – podobnie jak o mamie Marii – wciąż mówi, nie ukrywając wzruszenia. Marcin ukończył technologię żywności na krakowskim Uniwersytecie Rolniczym. Na studiach poznał swoją obecną żonę – Katarzynę. Oboje pracują w Taurusie. Syn zajmuje się zakładem, synowa dba o rozwój i właściwe funkcjonowanie sieci firmowych barów. Mają dwóch synów: 7-letniego Mikołaja i 4-letniego Jasia. Córka, po uzyskaniu magisterium na Uniwersytecie Ekonomicznym, zajmuje się księgowością obu rodzinnych firm – „Taurusa” i „Doliny Pstrąga” w Machowej. To najświeższe dzieło Wandy i Stanisława Jaroszów, o które Magdalena dba wraz z mężem Łukaszem. Podwójny dziadek spodziewa się trzeciego wnuka.

 

Przyroda, pomoc potrzebującym i piłka nożna

Wytchnienie Stanisław Jarosz znajduje na łonie przyrody. W lesie potrafi dostrzec ślady lisa, bobrów, zauważyć bociana czarnego czy dzięcioła. Jeśli nie ma czasu na dalszy wyjazd, spaceruje po – sąsiadującym z „Doliną Pstrąga” – rezerwacie przyrody „Słotwina” w Machowej. Potrafi z pasją opowiadać o żeremiach bobrów, rzadkich paprociach, wiosennych kwiatach, żabach i ptakach, które tam budują gniazda.

Jeśli może wyjechać, wybiera się nad Bałtyk, gdzie dawno temu jeździł z małymi dziećmi i gdzie wciąż ma przyjaciół. Zimą jeździ na nartach.

Ale nie to jest najważniejsze. Stanisław Jarosz rozumie ludzi, których dopadło nieszczęście. By im pomagać, założył fundację „Taurus Dzieciom”, która wspiera najmłodszych – chorych i niepełnosprawnych, potrzebujących pomocy.

Niechętnie mówi o tych, którym pomógł. Nie zrobił tego, dlatego że wypada, ale z potrzeby serca.

Z innej potrzeby – wraz z ks. Barnowskim i starszyzną cechową założył i przez lata wspierał Klub Sportowy Rzemieślnik Pilzno. Bo piłka nożna to jego inna, wielka pasja.

 

Sukces – niejedno ma imię

- Całe życie miałem "pod górkę" – mówi Stanisław Jarosz, pytany o receptę na sukces. – Być może codzienna walka o to, by utrzymać się na powierzchni, dała mi siłę do walki z przeciwnościami losu i przekonanie, że mogę się bić, by spełniać moje marzenia.

A dziś są one proste – chciałby, żeby dzieci i wnuki wyrosły na porządnych ludzi. By zdrowie mu dopisywało, a firma, którą założył, rozwijała się i dawała ludziom dobre i zdrowe jedzenie.

Na emeryturę na razie nie zamierza przechodzić. Jego współpracownik i przyjaciel Fryderyk Kapinos powiedział mu kiedyś, że proboszczowie idą w stan spoczynku w wieku 70 lat. Gdy go osiągnął, usłyszał; a prałaci – po 75. roku życia…

 

<< powrót